Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na łąkę nie pociągnął z drugiemi, ani gospody szukał, ale wprost na zamek się obrócił, trąbić rozkazując i jakby uroczysty wjazd odprawując w oczach wszystkich.
Czeladzie i władycy, którzy już byli w obozie, zbiegli się patrzeć na to widowisko, ustawując kupami po obu stronach drogi.
W nieprzyjaciołach Sieciecha to wyzywanie i jakby naigrawanie się z nich wywoływało gniewy i oburzenie: druhowie milczeli ciesząc się, iż swojego pewnym być musiał, gdy tak wspaniale występował bez żadnéj obawy.
Wojewoda z konia zsiadłszy dopiero przed królewskim dworcem, naprzód do pana szedł z czołobitnością należną, chociaż wiedział, że go nie zastanie samym, bo mu po drodze oznajmiono iż arcybiskup, kilku duchownych i świeckich panów już go poprzedzili.
Gdy wojewoda w progu się ukazał, król w obec wszystkich wstał i przeciw niemu poszedł kilka kroków, a objąwszy go rękami, z czułością wielką powitał, aby jawnie okazał, że serca jego i łaski nie utracił.
Z trwogą podniósł ku niemu oczy lękając się gniewu, lecz Sieciech nadto przebiegłym był, ażeby się z nim wydał przy świadkach. Owszém licem wesołém króla i przytomnych powitał, jak gdyby okazać chciał, że go niesłusznie oskarżano.
Arcybiskup nie czekając, natychmiast objawił