Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbigniew milczał.
Marko Sobiejucha stojący w progu, dał znak głową, aby tego nie przyjmował...
— Ja z połową nie pociągnę, bo siła mała — odezwał się starszy.
— No, to zostań w Santoku, począł — śmiejąc się Bolko — dla mnie połowy dosyć, cały powrócę i łup jeszcze przywiozę.
Chciał wychodzić w podwórce, bo go już piekło i pilno mu było, gdy Zbigniew go zatrzymał.
— Ja cię ztąd nie puszczę — nie pozwolę — jam tu dowódzcą nie ty.
Bolkowi krew zawrzała.
— Hej — zakrzyknął — ze mną dobrém słowem wiele można dokazać, ale rozkazywać mnie i siłą brać! Nie twoja rzecz! Wierz mi, nie próbuj się ze mną, nie zadzieraj z bratem! Gdyśmy cię z więzów uwolnili pokornym byłeś, takim zostań, lepiéj ci z tém będzie. Równym cię chcę znać, wyższym nie!
Modemu chłopcu z oczów ogień się sypał, drżał mówiąc, postawę miał męzką i rycerską, która postrach wrażała. Zbigniew pobladł i trząsł się.
— Com rzekł, to strzymam — odezwał się zniżonym głosem.
— A ja com powiedział od tego nie ustąpię — odparł Bolko śmiało.
— Ni ja.
— Ani ja!