Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyń, miłościwy panie, jak wola twoja, — zawołał Sieciech, — ale racz pomnieć, że ja téj rady nie dawałem, żem był przeciwny i będę.
Umywam ręce. Stanie się złe, zaburzy się królestwo, zamącą ci pokój dni twoich — nie mnie winujcie.
Cofnął się w tył, król blady wahał się znowu, co miał począć. Czytał w oczach królowéj gniew i oburzenie, w oczach Sieciecha obrazę i złość; były to dwie potęgi, które nim rządziły. Tylko w swym ukochanym Bolku, w starym arcybiskupie, w duchowieństwie znajdował poparcie. Co miał czynić, nie wiedział sam... Pot oblewał mu skronie wychudłe, ręce załamał, wzdychał ciężko, oczyma, jakby wzywając ratunku, rzucał na wszystkie strony. Wolałby był nie mieć władzy w rękach, aby nie być zmuszonym do wydania wyroku.
W tém arcybiskup skinął ku braci swéj przytomnéj, wiedząc jak wielka była duchowieństwa przewaga; wystąpił Lambert biskup krakowski i przemówił do króla.
— Panie miłościwy, i ja łączę głos mój z głosem brata mojego w Chrystusie, Marcina — czyń miłosierdzie aby ci ono uczynioném było. Przebacz, uwolnij!
Za nim wystąpił poważnie Paulin Ciołek Kruszwicki pasterz, i odezwał się głosem przejętym...