Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skarbimierz się odwrócił od niego, Marko plótł ciągle.
— Nikogo to tak nie boli, jak mnie, starego wojaka! Bywało się już po świecie, wie się jak poczynać z pogany, jak z Niemcem, jak z Czechem. Ja ich wszystkich znam. Dusza się rwie, daremnie. Niemcy mnie tak znały dawniéj, że na sam widok pióra u hełmu pierzchały, a Ruś! miły Boże! Pieśni o mnie składali, siekałem ich kupy.
Poseł zawrócił się szydersko ku niemu.
— Chodźcież z nami — rzekł — przyjmiemy starego wojaka.
— Jakże mam biednego pana opuścić? — westchnął Sobiejucha. — Przywiązał się tak do mnie, że gdy pół dnia nie widzi, zaraz gorzéj chory. Nużby mu się z tęsknicy zmarło, na sumieniu bym miał.
Wzdychał i kaszlał stary.
Za nadrą miał przyniesiony ów łańcuch złoty, którym raz jeszcze posła kusić probował, lecz ten rękę odepchnął, mówić nie dając.
Nazajutrz rano Skarbimierz Płock opuścił, gniewny z tego, co tu widział i słyszał, pewny, iż owa miłość braterska i wierność była zdrady pokrywką.
Biskup nie taił, iż Zbigniew na naradach i odgróżkach cały czas trawił.
Przybywszy do Głogowa, nie potrzebował mówić Skarbimierz co przywiózł z sobą.
— Kłamstw się nasłuchałem bezecnych —