Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szlachetny, inni téż nie dawali wiary, lecz ostrożność nie wadziła.
Wypadło tak, że dla uniknienia skwaru, lato bowiem było, dodnia dojeżdżali ku Płockowi wysłani z pocztem dosyć licznym, gdy na gościńcu od grodu wiodącym spostrzegli kilkanaście koni, a między niemi starszynę jakiegoś (co po stroju i zbroi poznać było można). Jadący poczet przeciw sobie zoczywszy, nagle rzucili się w bok na pola i manowce i w zaroślach znikli im z oczów.
Chociaż dzień jeszcze niedosyć był jasny, a gromadka ta szybko uchodziła, bystry wzrok Skarbimierza, który niejeden raz z Pomorcami się ścierał, po kroju odzieży, broni i zbroi poznał nieprzyjaciela.
Pomorcy to byli. Co oni tu, wpośród kraju wrogiego im, pod samym niemal grodem robić mogli, w małéj kupce tak bezpieczni? Zdumiał się Skarbimierz. Nic jednak, nawet ojcu Hilarjonowi o tém co widział nie powiedziawszy, przy sobie to zatrzymał.
Do miasta zbliżając się, gdy już dzień robił się jasny, nikogo więcéj nie spotykali, oprócz trzód, które na pasze pędzono, koni powracających z noclegów i pieszych ludzi idących w pole.
Mizernie, ubogo i nędznie lud Zbigniewa wyglądał; na podzamczu téż co żyło również licho i odarto się ukazywało, a gdy na zamek zjechali i wojsko książęce zobaczyli, niezdarne, opu-