Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a przeciwko niemu jeden z drużyny, bo innego nie znalazł, coby się z nim chciał mierzyć.
Pobiegli na się, tknął włócznią swą Bolka Leliwa, ale się ośliznęła, sam zaś silnie pchnięty w środek zbroi, z konia się zwalił.
Poczém Bolko już więcéj nie chciał się probować z nikim, aby nie sądzono, że go własna drużyna oszczędza, a obcych nie było. Między sobą z różném szczęściem ucierali się młodzi pasowani dnia tego rycerze, przy oklaskach i okrzykach ogromnych. Padali i dźwigali się, kruszyli kopije, szermowali mieczami, aż wesoło na nich patrzéć było.
Królowa przypomniawszy sobie obyczaj, wystąpiła niespodzianie z podarkami, które cztéry najpiękniejsze panie z jéj orszaku rozdawać miały, ale Bolko nagrody odmówił.
Wszystko się powiodło dobrze, tylko zwykły po gonitwach taniec wieczorny, nie poszedł, jak był powinien. Młodzież trochę swawolna zmięszała go, a nadchodzący deszcz i burza gwałtowna, zapędziły wszystkich pod dach, do izb, gdzie się już każdy jako chciał zabawiał i weselił.
Król téż wcześnie zniknął i zamknął się u siebie.
Wieczorem, gdy burza przeciągnęła, powietrze ochłódło, z izb znowu na podwórze się powynosili rozweseleni goście. Zbierały się gromadki, witali znajomi, bratali ci co dawniéj się nie znali,