Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lękłe, jak od zamku cicho podpłynęło czółno i u brzegu stanęło. Król wysunął się z namiotu i samoczwart pospieszył co prędzéj ku łodzi, która z nim natychmiast odbiła. Chłopiec krzyknąć nie śmiał z obawy, aby go trzéj ludzie przy królu będący nie zamordowali.
Zdrętwiał Bolko z żalu po biednym ojcu, inni na króla jako na zdrajcę ciskali pioruny. Niewypowiedziany zamęt w całym obozie, poruszył wszystkich. — Co poczynać! — Wojna zaledwie ukołysana i zażegnana groziła znowu.
Nim z tego krzyku, nieładu i przekleństwa przyszło do rady i rozmysłu, południe już na niebie było. Magnus najprzytomniejszy, zawczasu człeka pewnego i zręcznego przez rzekę posłał do Sieciechowa, aby dostał na podzamczu języka. Widziano, że co wczora tłumy stały na wałach zamkowych, dziś prawie tam pusto było. Kilku mnichów, niewiast kilka i z prosta odzianych ludzi pokazywało się kiedy niekiedy z poza ostrokołów.
Wojsko znikło.
W parę godzin dano znać, iż król i Sieciech z siłami niezbyt wielkiemi, jakie koło siebie mieli ruszyli, ciągnąc po nad Wisłą, jak się zdawało ku Płockowi.
Potwierdził to człek przybyły z językiem, który na podzamczu słyszał, że w Płocku bronić się zamierzano i trzymać.