Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie przychodzić poczynał. Nie był już tak w sobie pogrążonym i milczącym.
Przodem wysłana czeladź królewska u samego niemal brzegu Wisły namioty pańskie rozbiła. Nie zdało się to dobrém Magnusowi dla chłodu od rzeki i wilgoci, chciał je kazać cofnąć nieco na suchszy pagórek opodal, ale przybywający Władysław ręką dał znać, iż chce tu pozostać.
Przypisano to znużeniu i chęci prędszego spoczynku, a że poraz pierwszy niemal wolę jakąś objawił, poszanowano ją.
Mrok już padał, gdy się oddziały rozkładać poczęły, Bolko i Magnus, wyręczając w tém o nic się nietroszczącego Zbigniewa, posłali natychmiast ludzi brodów szukać, drzewo sposobić, tratwy zbijać, aby nazajutrz począć przez rzekę przeprawę.
Bolko późno już wśliznął się do ojcowskiego namiotu i uradował się wielce, znalazłszy go nie siedzącym i zadumanym, jak tych dni ciągle bywało, lecz przechadzającym się z twarzą rozjaśnioną. Zobaczywszy syna stanął król, drgnął i jak pochwycony na uczynku, spuściwszy oczy powlókł się na swe siedzenie.
Słowa już z niego dobyć nie było podobna. Widząc zaś, że Bolko zabiera się dłużéj przy nim pozostać, po chwili król wskazał mu przez otwór namiotu niebo czarne, gdyż noc się stała ciemną bardzo i zamruczał.