Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strzegoń też potroszę tego był przekonania wraz z innemi w wojsku. Śpiewał pieśni, mszy słuchał pobożnie, ale obcowania z duchownemi unikał. Wróżbita znowu ani guślarza pod ręką nie było, do większych miast się nie ważyli, bo duchowieństwo pilne na nich miało oko. Biedził się Strzegoń wielce. Jednego dnia gdy z królewiczem u Magnusa gościli, oznajmiono proboszcza z kościółka Panny Maryi, ojca Tyburcego. Staruszek to był, polak, krakowianin rodem, który za wielkiego mędrca nie pragnął uchodzić, rad z ludźmi obcował, wesół był i więcéj pocieszał, niż straszył. Tém różnił się właśnie od innych, co więcéj grozili niż pocieszali.
Śmiała mu się poczciwa twarz pomarszczona, nią już samą ludzi ku sobie pociągał i ujmował.
Duchowieństwo, zwłaszcza obce, Włochy i Francuzy, których naówczas pełno było w Polsce, krzywo nań patrzali i lekko go ważyli, wyrzucając mu, że nazbyt był pobłażającym — lecz, że O. Tyburcy dla siebie surowym był, pobożnym i wielce świątobliwym, przebaczano w końcu zbytnią jego łagodność — biskup go szanował, lubił i bronił.
O. Tyburcy zszedł tak biesiadujących, że Strzegoń ujść nie mógł; Bolko wielce pobożny, poszedł go w rękę pocałować i przysiadł się zaraz do niego. Stary żołnierz trzymał się zdala.
Rozpoczęła się rozmowa, proboszcz jak był