Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 275.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A cóż, nigdy nie wstąpisz do mnie? cóż się to znaczy?
Plersch wymawiać się począł, że zajęty był strasznie, nic to jednak nie pomogło, kazała mu iść z sobą na kawę. Nie wypadało odmówić.
— No, a z Bondarywną, wiesz, co się stało? — zapytała gospodyni, zasiadłszy z nim razem do stolika.
— Nie słyszałem.
— To ja ci najlepiej to rozpowiem — dodała — bo teraz już wszystko wiemy. Mówiłam ci, zdaje mi się, że baby uciekły; posłano w pogoń za niemi, a raczej na zwiady. Król był niespokojny. Wyprawiono zręcznego człowieka, który języka napytując po drodze, dostał się do Kozienic. Tu ich uciekających dognał w gospodzie, gdzie Bondarywna już zachorowawszy w drodze, obległa niebezpiecznie. Posłano z Warszawy lekarza, ale ją znalazł bez nadziei, matka przy łóżku, jak oszalałą, i chłopa, prostego parobka, który sobie włosy z głowy darł. Pomoc lekarska już się tam na nic przydać nie mogła; drugiego dnia w obłąkaniu, ciągle o królu mówiąc i do króla się wyrywając, umarła.
— Umarła! — zawołał Plersch.
— A no, i lepiej zrobiła, gdy żyć nie umiała — dodała Grzybosia. Mogła najszczęśliwszą być, gdyby rozum miała i męża uszczęśliwić, któryby za nią na