Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 216.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani masz, oto masz, na coś mię wystrychnęła; masz swą ofiarę — dodał szambelan — dobijże albo ratuj.
— Szambusiu, serce moje, tylko spokojnie, wszystko się znajdzie.
— Nie, za żonę już dziękuję, co mi po niej, do rozwodu idę, nie chcę.
— Zobaczymy.
— Poprzysiągłem, mam tego dosyć; wąsy zapuszczę, do kapoty powrócę, ale rozwiązać się muszę, żebym nie rachował się za żonatego przynajmniej.
Chociaż żal było może Grzybowskiej starego, uśmieszek błądził po jej ustach.
— Uspokój-no się, ochłoń, miej cierpliwość — odezwała się — połatamy wszystko, żona wasza...
— Proszę jej tak nie nazywać!
— Jakże ją mam nazywać?
— Jak się podoba, byle nie żoną moją.
— Więc ta kobieta przepaść tak nie mogła, znaleźć się musi, a wówczas ułożycie się może i, mówię ci szambelanie, krzyż i kasztelania znajdą się także.
Szambelan westchnął.
— Bogdajbym się był o to nie kusił! Ta to mamona światowa — rzekł spluwając nieprzyzwoicie na środek pokoju, co Grzybowskę niesłychanie obruszyło — ta to mamona przyprowadziła mię do takiego sromu i upadku.