Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Godzi się, godzi, zostawcie to mnie — szepnął król — dam na tę sumę kwit marszałkowi.
— Najdroższy panie! — całując go w rękę żywo poczęła Mniszchowa — jeśli mogę prosić, niech mąż o tem nic nie wie. Łajał by mię, gniewał by się...
— Urządzimy to inaczej — szepnął król — dosyć, że będziesz to miała, a bądź mi wesołą.
Pocałował ją w czoło i zawrócił się ku drugiemu pokojowi.
— Jeszcze raz niech ten obrazek zobaczę — rzekł cicho.
Jeszcze raz podniosła się zasłonka zielona; podparty na lasce król przez zwiniętą w trąbkę rękę przypatrywał się obrazkowi.
C’est charmant! — rzekł — dziękuję ci.
Lecz w tem zobaczywszy godzinę, pospieszył ku drzwiom, a marszałkowa towarzyszyła mu na powrót.
W drodze już nadbiegł Komarzewski z wiadomością, iż z Warszawy i Kijowa nadeszły kresy i pan wojewoda kijowski nadjechał.
Król krokiem żywszym, pożegnawszy siostrzenicę, udał się ku swemu dworowi.



Tymczasem Plersch przyszedł był prawie do zdrowia; mózg wstrząśnięty odzyskał siłę, rana się powierzchownie goiła, ale biedny malarz gorzej niż