Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Król spojrzał na zegarek; z natury był niecierpliwym.
— A no, to chodźmy zaraz.
— Ale sam — dodała Mniszchowa.
— A to dlaczego? czyżby obrazek miał być un peu... indiscret?
Śmiać się zaczęła Mniszchowa.
— Nic a nic, ale to moja tajemnica.
— Dobrze, więc chodźmy.
Król zadzwonił, rozkazując sobie podać kapelusz i laskę i oznajmując, że się przejdzie nieco z panią marszałkową, mając z nią coś do pomówienia. Widać było z twarzy jego, że tajemnica ta dosyć go zajmowała.
W charakterze Poniatowskiego było zawsze, wśród największych niebezpieczeństw i utrapień, na których mu w życiu nie zbywało, zajmować się fatałaszkami tak gorąco, jakby nic pilniejszego nie miał nad nie. Posłowie zastawali go w chwilach, gdy się losy kraju ważyły, rysującego ubiory dla liberyi; w czasie sejmu czteroletniego, wypłakawszy się — bo łzy miał łatwe — z największem zajęciem przypatrywał się u pani Krakowskiej zwołanej z ulicy czarnoksięzkiej latarni i t. p. Teraz też, choć na sercu mu leżało zapomnienie swej dynastyi, przyszłości — obrazek, o którym mu wspomniała pani Mniszchowa, równoważył w jego umyśle rozmowę z Potemkinem.