Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 174.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posłuszny Rzesiński, który jeszcze się wahał, co ma uczynić z sobą, ogolił się starannie, wiadro wody wylał sobie na głowę, suknie wdział, jakie miał najlepsze w tłumoku, karabelę przypasał i stawił się na oznaczoną godzinę. Wyglądał tego dnia wcale nie źle, tylko go Grzybosia przestrzegła, ażeby prościej się trzymał i całą drogę, idąc do chaty, mu to przypominała.
Szambelan zesztywniał, lecz stał się poważnym bardzo.
Natałka siedząca w oknie, pierwsza nadchodzących postrzegła i poszła o nich oznajmić matce. Nie wiedziała kto był, lecz spodziewała się, że do niej przecie szli ci goście. Sydorowa się ogarnęła i wyszła.
Szambelan z Grzybowską wchodzili właśnie w podwórko. Pozór chaty wieśniaczej nie podobał się szlachcicowi; nosem kręcił.
— Ależ to chłopy! — szepnął do ucha towarzyszce.
— Na Rusi i szlachta inaczej nie wygląda — odparła Grzybowska. Juści żem wam pałaców nie obiecywała.
Zaprezentowała stara panna swojego przyjaciela i weszli do chaty. Natałka spojrzała, domyślając się, że ów nieznajomy przybysz na coś jej musi być potrzebny, przyjęła go więc wesoło i ochoczo.
Rzesiński od chwili, gdy ją w progu stojącą