Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie przyjdą kobiety, otworzyły się drzwi i Sydorowa, bardzo ożywiona i raźna, z Natałką, śmiejącą się i wesołą, weszły na górkę. Dziewczyna naprzód pobiegła do swego portretu i stanęła zadumana z palcem na ustach.
— Albo to ja, albo to nie ja — odezwała się po polsku, ale z rusińska, mięszając z sobą dwie mowy. Bóg wie, taką bym ja mogła być, taką ja może i będę — ale dziś... Nacoście wy mnie zrobili taką smutną, kiedy ja jestem wesoła? — zawołała. Ja dziś jestem bardzo wesoła i szczęśliwa; wy mnie odmalujcie tak jak widzicie. Dziś mi tak lekko na świecie, oddycham tak swobodnie, wszystko mi się śmieje i ja do wszystkiego.
— Tak, widzę to — rzekł Plersch — ale nie taką byłaś panna, gdym ją malować poczynał, a teraz przerabiać nie czas. Choćbym na usta dał wam uśmiech, głowa pozostanie spuszczona smutnie. Jam temu nie winien, wyście tak chcieli.
— A no, z Bohom, niech tak zostanie — rzekła Bondarywna — i poszła siąść na swe krzesło, którego miejsce na podłodze kredą było oznaczone. Twarz jej pochmurniała, spuściła głowę na rękę.
Matka śmiejąc się, patrzała na nią, po chwilce przyszła do niej, pocałowała ją w czoło i nic nie mówiąc, na miejsce wróciła.