Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ale nie z prostą dziewką ukraińską!
— Która się królowi podobała — dodała panna Grzybowska i po cichu dokończyła:
— A ta wielka pani, co ją to Boscamp wywiózł z Konstantynopola, cóż miała więcej nad cudowne czarne oczy? Jak Boga kocham, to najlepsze szlachectwo. Rączka i nóżka stanie za wychowanie, uśmiech za dowcip, a stanik za rozum...
Marszałkowa westchnęła i uśmiechnęła się razem.
— Na uczciwość, masz racyę, Grzybosiu.
— Alboż nie tak na świecie? — paplała stara panna, podając suknię pani — będzie Bondarywna taką szambelanową, co się zowie, i ludzie dla niej poszaleją! Nauczy się siedzieć, krygować, usteczka sznurować, główką kręcić — i to jej starczy; byle czarne oczki nie zgasły.
— Byle ona za niego poszła...
— A co on ją obchodzi? — zawołała Grzybowska, ciągle szybko papląc, mimo że w ustach kilka szpilek trzymała. Dziewczyna, słyszę, rozumna.
— O, nie głupia! — potwierdziła pani Mniszchowa.
— Ale zkądże ci ta myśl?
— Albo ja wiem! — dodała, śmiejąc się, a ciągle spinając suknię, zręczna Grzybosia. Wyraźne natchnienie... jak błyskawica mi to zaświeciło i wnet przybiegłam.
— Mówiłaś mu?