Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 092.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hwili. W pół godziny, odprawiony razy kilka przez niedosyć grzeczne sługi, szambelan się dobił do pokoiku starej swej znajomej.
Mocno ją przybyciem swem zawstydził, gdyż była nieubrana i bez fryzury; wyglądała tego dnia okropnie, a pokój, w którym klientów przyjmować była zmuszoną, tak był pełen i zastawiony pudełkami różnego kalibru, iż ani w nim siąść, ani wygodnie się rozmówić nie było podobna. Już miała wypchnąć natręta panna Grzybowska, gdy po wąsach poznała swojego starego znajomego i przyjaciela.
— Niechże się pani ze mną nie żenuje — zawołał szambelan. Pani marszałkowa mnie tu przysyła; mam bardzo coś ważnego do zakomunikowania. Na miłosierdzie Boże, wysłuchaj mnie pani; umyślnie przybyłem z tem do Kaniowa.
— Ale gdzież? jak? ani siąść, ani się obrócić; pan nie wiesz, co się tu dzieje. Do góry nogami wszystko!
— Niech się dzieje co chce — przerwał szambelan — a pani musisz mnie wysłuchać.
Szambelan tak jakoś wymownie spojrzał, tak błagająco, że Grzybosia na łóżku siadła zrezygnowana, a jedyny stołek wskazała panu Rzesińskiemu, zdjąwszy z niego jakieś graty, które rzuciła na ziemię.
— Siadajże pan — już Rózia pójdzie panią ubierać — i mów; słucham.
Szambelan się obejrzał, przysunął, począł sze-