Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ga, sierotkę chłopca do siebie przygarnął Sydor i nietylko swoją rolę zasiewał, ale począł grunta najmować, uprawiać i rozbogaciał okrutnie. Życie się jednak nie zmieniło wcale. Jakim był, takim został. W niespełna rok urodziła się córka, sprawiono chrzciny jak u wielkich panów, proszeni i nieproszeni szli pić czerpakiem z beczek, które Sydor kazał postawić przed chatą i w izbie.
Jadła było dostatek, ogórków kwaszonych bez miary. Ludzie się potem po drogach walali, tak ich strasznie popoił. Trzy dni trwało hulanie, a czwartego już się znów chata zamknęła.
Dzieci więcej potem nie było, tylko ta córka jedyna; ale też ją hodowali i pieścili, jak jedynaczkę. Matka na chwilę nie spuściła z oczów, ojciec na rękach nosił, byle czasu miał, a lubowali się dzieckiem tak, że wieczory całe oboje na ziemi siedząc jak dzieci też z niem się bawili.
I wyrosło na taką piękność, że oczów od Natałki oderwać nie było można. A że z nią ciągle to ojciec, to matka jak ze starą gadali, wprędce jej swojego rozumu w głowinę naleli, że w latach dziesięciu tyle co i oni wiedziała i umiała. Już się na nią mogli spuścić i klucze oddać i dom zostawić. Ale pracować wiele nie dawali dziecku, a hodowało się jak pańskie, nie męcząc wcale. Nie dozwalali jej do żadnej cięższej roboty się chwycić, pieśni uczyli,