Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

scy nasi latali za nią jak poszaleli, lecz odchodzili, napasłszy oczy, ze spuszczonymi nosami. Ani było przystąpić do chaty. Pomyślałem sobie, że mnie staremu ujdzie pono pójść o wodę poprosić. Podszedłem tedy, próbuję drzwi — zaparte. Pukam.. i w oknie się pokazała głowa kobieca w białej chuście i znikła. Pukam znowu — przetworzyły się nieco drzwi; stara, z pozwoleniem baba, nos wystawiła i mruczy po rusińsku:
— A czego tam?
— Wody proszę. Popatrzyła na moją twarz, na suknię i puściła drzwi; wszedłem tedy za nią. Sień była bez podłogi, to prawda, ale przestąpiwszy próg do izby, w której nie było nikogo, poznałem, że gospodarz bardzo zamożnym być musiał. W izbie czyściusieńko; stół i ławy porządne, umieciono, osmarowano, obrazy złociste w kącie, i lampa przed nimi. Na stole nakrycie białe, chleb i nóż. U drzwi wiadro i czerpak. Wymysłów tam wielkich nie ma, ale czuć dostatek. Baba, co mi otworzyła, ogromnego wzrostu, dumnej postawy, zmierzyła mnie oczyma, w milczeniu wody zaczerpnęła z wiadra i podała. Pić mi się nie chciało, ale musiałem. Poprosiłem tylko o pozwolenie, żeby przysiąść na ławie. Postawiłem kij i nieopodal od okna przycupnąłem, rozpatrując się. Baba naprzeciw mnie stanęła, ręce założyła na piersiach i słowa nie mówiąc, zdawała się