Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom I 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kmieć nic na to nie odpowiedział, zmarszczył się i wkrótce go zbył w ostatku.
— Idź, zkąd cię wysłali.
Baby rozpaczały, nie lepiej może było i Wiaduchowi — ale on, im go co mocniej bolało, szczelniej usta zaciskał.
Wtem jednego dnia, gdy na południe do chaty przyszedł, słyszy wołanie w dziedzińcu i śmiech wesoły...
Nim się do progu dostał — ujrzał zbliżającego się do chaty króla, który parę psów z sobą wiodąc, konia zostawiwszy u wrót, wchodził już wołając.
— Zdrów bywaj — gospodarzu!
Wiaduch, jak panu należało, do nóg przypadł.
— Wstawajże, stary — odezwał się król — bądź ze mną tak, jakeś był pierwszą razą. Na Zamku ja królem jestem, a tu — jam prosty myśliwy...
I siadł na ławie. Psy mu na kolanach głowy ogromne pokładły.
Wiaduch stał milczący.
— Mówcie mi — cóż tam u was? — baby zdrowe? — żyto wschodzi?
Kmieć się zupełnie opamiętał i ochłonął z pierwszego niepokoju.
— Miłościwy królu — rzekł, wyście dobrzy dla ludzi, ale co za wami chodzić, licha warto...