Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom I 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ławie, gospodarz też, wprawdzie opodal, usadowił się także. Mówiliśmy już, że dnia tego był dosyć wesół, i język zawsze ochotny do obracania się w ustach, usposobienie miał nie próżnować.
Jak podróżny chacie, tak Wiaduch jemu pilno się przyglądał, rad był wiedzieć, co za jednego miał w gościnie. Dostatek na nim widać było — ziemianina się mógł domyślać, ale i mieszczaństwo niektóre też się z pańska nosiło.
Podróżny skinąwszy głową gospodarzowi z uśmiechem, dosyć niezgrabnie wziął się do ukrojenia sobie kawałka chleba, posypał go solą i począł jeść chciwie.
Wiaduchowi zdawało się, gdy krajał, jakby to pierwszy raz czynił w życiu, tak był niezgrabny.
— Nie rozkazując wam — jeżeli łaska — rzekł grzecznie gospodarz — zdaleka miłościwy pan?
Gość wskazał w stronę Krakowa.
— Od Krakowa — rzekł.
— Pewnie ziemianin tuteczny? — odparł Wiaduch.
— Nie! głową potrząsając, rzekł zajadający.
Zdziwił się Leksa, pomyślał że pewnie urzędnika jakiegoś chyba ma przed sobą.
— Juści nie mieszczanin... zamruczał... to widać.
— No — rozśmiał się badany, nie jestem ci, prawda, mieszczaninem, ale przecie — od miasta jestem...