Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom I 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żonem — młody jest! Jeszcze wszystko co zechce może mieć. Co dla mężczyzny lat trzy dziesiątki! Przed nim świat i życie... Chybaby Bóg nie łaskaw, wiele i wielkich spraw dokaże...
Ja go znam, w nim, jak w kopalni, im głębiej zajrzeć, coraz skarby większe...
— Daj mu Boże wszystko dobre! — westchnął Bończa — któżby jemu źle życzył? jemu, co najbiedniejszego człeka, żebraka, chłopa, jak dziecko do siebie przygarnia... Dla każdego ma dobre słowo i serce dobre...
Milczeli znowu czas jakiś. Dobek ręce duże i silne wyciągał, jakby mu próżnowanie dokuczyło. Kochan pokręciwszy się na twardej ławie, zerwał się i usiadł, starając umieścić wygodniej. Spojrzał na Dobka.
— Jego na gwałt ożenić trzeba! — szepnął.
— Mnie się zda, że on o tem i sam myśli — odparł Bończa.
— O ożenieniu, jak o ożenieniu — przerwał Kochan — boć niewiast po świecie grzecznych i bez tego dosyć, ale jemu trzeba syna... On chce koniecznie potomka męzkiego mieć... To jego jedyna troska, aby korona nie poszła po kądzieli, albo na Mazury, lub na jakie cudze ręce... Syna, syna mu trzeba, a tu...
Kochan się zadumał.
— Wiecie, co ta czarownica, babsko mu przepowiadało? — dodał, zwracając się do Dobka.