Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiecie, jak on poluje; kilka czasem miesięcy o łowach nie pomyśli, ani tęskni za niemi, a wybierze się w las, posłyszy psy, zobaczy drugich goniących za zwierzem, nikomu się wyprzedzić nie da... Tak i w lasach przedborskich było.
Jeleń pomknął przed nim. Puścili się za nim łowcy ze psy i oszczepami, król konia swego pognał w gęstym lesie, gdzie powałów i kłód tyle było, co żywego drzewa. Gnaliśmy za nim, ledwie mogąc nadążyć. Jam z oka go nie spuszczał. Nagle znikł mi, jakby się pod nim ziemia zapadła.
Przyskoczyłem przerażony... patrzę, koń na ziemi wyciągnięty i król pod nim z lewą nogą naciśniętą, która na ostrą gałąź padła... Krwią broczy... W chwili zbiegło się nas dosyć do niego, koniaśmy podnieśli, król ledwie się mógł stłuczony i ranny z ziemi podźwignąć...
Lekarze oba, i mistrz Henryk z Kolna, i pan Mateusz z Krakowa, którzy nam towarzyszyli, w Przedborzu na zamku pozostali.
Jako tako chustami obwiązaliśmy ranę, krew płynącą zatamowali. Trzeba było nosze sporządzić, aby go na ręku przenieść, bo na konia siąść nie mógł.
Śmiał się przecież zrazu i lekce sobie ranę ważył, choć myśmy widzieli zaraz, że szkodliwą była. Po lekarzy pobiegł łowczy, aby naprzeciw pospieszali.
Wiadomość o przypadku jak piorun na wszyst-