Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łaskę jego, na miłosierdzie — rachować nie mógł winowajca...
— Prawdęm wyznała! dodała cicho... na moją obronę więcej słowa nie mam...
— I obrony nie potrzebujecie wcale — odparł król z zimną powagą. Słowo wasze starczy mi. Prawdę w niem czuję — winy nie ma...
Mówiąc, król odstąpił kroków kilka zadumany.
— Śmiercią zginie okrutną potwarca — dodał. Przebaczyłem mu mordy i gwałty — oskarżano go o zdradę, niewierzyłem. Urósł dobrodziejstwy mojemi... padnie zgnieciony jak nędzny robak, którego stopą moją wbiję do ziemi...
Widząc królowę zbladłą i drżącą, Kaźmirz przybliżył się do niej, i ujął ją za rękę.
— Proszę was, dla zdrowia i spokoju, abyście się o los tego nędznika nie dowiadywali. Rzeczcie sobie, że go już nie ma na świecie.
Pomszczoną będziesz jak być powinna królowa, na którą nikczemnik śmiał się porwać...
Słabym głosem dokończył król, i w dłonie uderzył, aby służbę do na wpół omdlałej przywołać.
Dopiero gdy stara Konradowa przelękniona pokazała się na progu, Kaźmirz z przymuszonym na ustach uśmiechem zwolna wyszedł z komnaty...
Ci, co go spotkali po drodze, spostrzegli, że coś się stać musiało nadzwyczajnego. Rzadko widywano Kaźmirza, który powagę chłodną w naj-