Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak się skończyło owo posłuchanie na którem ks. Bodzanta daleko większe pokładał nadzieje. — Powrócił na dworzec swój smutny, bo w duszy przekonany, iż niezręcznem wspomnieniem ojca królewskiego, rzecz dobrze poczętą popsuł. Czuł się do winy, do której przyznać się nie chciał
Na dworcu czekał nań z wielką niecierpliwością ks. Baryczka — i wniósł z milczenia upartego biskupa, że krok się nie powiódł.
Nie prędko ochłonąwszy, Bodzanta w krótkich słowach opowiedział mu, że uporu króla przełamać nie mógł, że rzucił może tylko nasienie, które rozwaga rozwinie... Potrzeba było czekać, dać czas do niej.
Ks. Baryczka był całkiem przeciwnego zdania. Pocałował w rękę Bodzantę, ale sprzeciwił się stanowczo.
— Nie trzeba im dawać czasu do rozmysłu! nie! Bić żelazo, póki gorące, nie dać odetchnąć, piorunować, klątwę zawiesić nad głową...
Uniósł się.
— Nie chcecie wy sami mieć z bezbożnikiem do czynienia, macieli nadto litości w sercu i dobroci — szlijcie mnie! Nie ulękne się, pójdę, wziąwszy krzyż w ręce, w obec ludu karcić go będę, po kościołach obwołam... Dla mnie on nie królem ale niepoprawnym, zatwardziałym grzesznikiem, wiarołomcą...