Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 216.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w pole, a w dodatku ich własnemi ludźmi się posłużyć... ano, potrzeba być cierpliwym aż do końca.
Dosia Zagłobianka mniej tu się swobodnie obracać mogła, lecz czuwała pilno nad panią swą, a musiała też i na Żalińską mieć oko, aby jej nie dopuścić znęcać się nad królewną. Często bardzo ona sama padała ofiarą, łudząc potrosze rozkochanego Matyasza, który miał nad matką przewagę i czyniąc mu nadzieje, które się ziścić nie miały. Naówczas Talwosz, który był zazdrośny i którego oka nic nie uszło, rozpaczliwie patrzał na Zagłobiankę, a ta go szyderstwy zbywała.
Dla królewnej jedyną pociechą było, że miała swą ukochaną krajczynę, z którą obie razem po całych dniach listy do księżnej Brunświckiej układały, donosząc jej o najmniejszych zachodzących tu wypadkach. Pisma te oczekiwały na referendarza, który je potajemnie miał przesyłać.
Ksiądz biskup chełmski i wojewoda Uchański wiedzieli, że panie obie dużo pisały, domyślali się, że pisanie to musiało ztąd gdzieś odpływać, ale na trop wpaść nie mogli.
Referendarz umiał tak zręcznie chodzić, iż za sobą ślady zacierał.
O Gastladim[1] poszły doniesienia do panów senatorów, bo biskup lękał się odpowiedzialności, a królewnej Anny codzień się więcej obawiano, przekonywając się, że przy pozornej łagodności

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Gastaldim.