Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie śmiał nic powiedzieć Górnicki, ale mu się zrobiło przykro, a gdy potem król zamilkł, odważył się podszepnąć:
— Nie myślećby o nich!
— Tak — po chwili dodał król — czarami mnie i napojami wzięły, a zdrowie i życie poszło.
Te, którem kochał, los mi wydarł prędko... przemknęły mi przez życie moje jak cienie, tylko śnię teraz o nich. Widzę je jakby żywe były. Stają koło mnie... Elżbieta i Basia razem.
Starosto — odezwał się żywiej — przywiozłeś mi z sobą ich wizerunki?
— Są w Tykocinie — odparł Górnicki.
— Jam je teraz chciał mieć... pocieszyć się niemi — rzekł król. — W Tykocinie! Jedźże po nie, proszę cię, jedź po nie, a śpiesz jutro do mnie z powrotem. Chcę je mieć, chcę je koniecznie mieć teraz, choćby do trumny.
Górnicki począł się tłómaczyć, dlaczego ich nie zabrał z sobą, lecz w myślach pogrążony, już się go słuchać nie zdawał i powtórzył:
— Jutro — przywieź mi je jutro.
Wtem jakby sobie coś przypomniał.
— Bieliński — spytał — jest w Tykocinie na zamku?
— Nie odstępuje go na krok — rzekł Górnicki. — To człowiek, na którego spuścić się można, miłościwy panie.