Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A królewna? — badał Niemeczkowski.
— Ją także wyprawią, ale pewno nie tam gdzie król będzie — rzekł rotmistrz. — Ci co przy naszym panu są, nie radzi, aby na ich czynności zblizka patrzano.
Mówiąc to wstał stary Bieliński.
— Do licha mi tu u ciebie w tej izbie pod strychem duszno, albo ty ze mną chodź ztąd, lub ja sam na zamek muszę.
— Weźmiecie mnie z sobą? — spytał wahając się gość?
— Dlaczegożby nie — uśmiechnął się Bieliński. — Najlepszy to będzie sposób przekonania cię jak tu na cesarskich patrzą, gdy ciebie ze stroju i z mowy za jednego z nich wezmą.
Zawahał się posłyszawszy to pan Zygmunt.
— Jeżeli tak — odparł — wolę w gospodzie pozostać.
— Ja mam izbę na zamku — dodał Bieliński — pójdziesz do mnie. Przyjechałeś się rozpatrzeć, a w gospodzie tylko czeladź spotkasz, u mnie zawsze się kto znajdzie. Choćby ci co nie w smak było, lepiej ażebyś się nie łudził.
Wyszli tedy na zamek oba.
Stojący w progu Barwinek pozdrowił ich przechodzących i powiódł za niemi oczyma. Od czasu, jak rotmistrza widział na rozmowie poufałej z gościem swoim, znacznie był uspokojony i miał go już za Polaka. Zacnego Bielińskiego