Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom I 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Królewna zamykała drzwi komory. Litwin stał przed nią z węzełkiem pod pachą.
— Słówko mi dozwólcie rzec miłość wasza — odezwał się po namyśle. — Co tu pomoże łzy lać, gdy należy o swe prawa się upominać śmiało. Wasza miłość zbytkiem powolności i dobroci uzuchwaliłaś niegodziwych ludzi, a i królowi JMości, jako siostra, mogłaś rzec śmielej słowa prawdy.
— Przystępu nie mam za temi złemi, którzy go opanowali — rzekła Anna.
— Nie prosić więc teraz o to, ale się domagać trzeba — odparł Talwosz. — Jam mały człek, ale mi na odwadze nie zbędzie, gdy tylko rozkazy otrzymam. Pójdę przebojem choć do króla JMości.
— Gdyby zdrowszym był — przerwała cicho królewna.
— Właśnie dlatego, iż chory niebezpiecznie, zwlekać nie można — dodał Talwosz.
Anna chciała się tłómaczyć ze swej powolności.
— Dosi obiecano, iż mi posłuchanie wyrobią — rzekła — czekać już trzeba cierpliwie.
— Lecz jeśli zawiodą i nie doczekamy się — rzekł Litwin burząc się — niech miłość wasza ręce rozwiąże, ja pójdę i nie może być, żebym posłuchania nie wyrobił. Posłyszą ode mnie faworyci i zausznicy czego od nikogo nie słyszeli.