Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom II 215.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Anna widziała jeszcze tego, którego za narzeczonego uważała, uśmiechającego się jej uprzejmie i słodko, obracającego się wesoło wśród ludzi, którzy mu miłość i poszanowanie okazywali.
Nazajutrz razem z popiołem na czoła spadł smutek, niechęci, waśnie i zawikłania, którym nie było końca.
Henryk znękany zaledwie się ukazywał królewnie. Została na stronie zaniedbaną, zapomnianą.
Sprawa spadku po bracie leżała odłogiem, nikt jej podnosić nie chciał, nikt bronić nie śmiał. Anna musiała pożyczać pieniądze na utrzymanie siebie i dworu, a jej wołanie przez Czarnkowskiego, przez Rylskiego, rozbijało się i tonęło we wrzawie sprawy Zborowskich.
Dwa razy na krótko król przychodził powitać królewnę, która sama mu o sobie i swem położeniu mówić nie śmiała. Zamieniali kilka słów chłodnych, ceremonialnych, Henryk skarżył się że nie miał czasu, i uciekał zaledwie się pokłoniwszy. Wejrzenie jego nawet zdawało się ostygłem, bojaźliwem, niepewnem, bez wyrazu.
Anna się łudzić już nie mogła, ale wszystko zamykała w sobie.
Na cóż się zdało skarżyć?
Łaska i inne panie widziały zawsze jeszcze wielkie nadzieje, były pewne, że się to weselem skończyć musi. Potajemnie panny królewnej do-