Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom II 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzą, że czarownicą jest, że czaruje niepochwyconemi sposoby.
Henryk pobladł, zwrócił oczy na maskę, ale nic nie odpowiedział.
— Strzeż się jej, nie zbliżaj! pamiętaj... Usidli cię, opanuje...
Pierwszy to raz do uszu Henryka dochodziły te potwarze i nie dziw, że na nim głębokie uczyniły wrażenie, tak że odpowiedzieć nie umiał i nim się zebrał na słowo, maska wyśliznęła się szybko, wmięszała w tłum, znikła.
Villequier stał niedaleko, Henryk szepnął mu, aby się starał uchodzącego zatrzymać i dowiedzieć kto był, lecz nim Francuz zdołał się za nim przecisnąć, maski nie było już śladu, a dopytywani o nią wszyscy się tem składali, że nie znaną im była.
Henryk nie wziął może bardzo na seryo tych ostrzeżeń, ani im dał wiarę, chociaż powodów i celu takiego oszczerstwa trudno mu było dociec, zawsze jednak śmiała ta potwarz utkwiła w jego pamięci. Rzucił wzrokiem na poważną Annę i myśl ta, że czarownicą i trucicielką być może, inaczej mu teraz wyraz twarzy jej tłómaczyła.
Niczego naówczas nie lękano się tak jak czarów i uroków, tych tajemniczych środków pozbywania ludzi, przyciągania ich ku sobie, wła-