Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom II 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wysłani na wywiady od namiotu do namiotu ludzie, przysłuchiwali się napróżno. Szeptano wszędzie i naradzano się po cichu.
W królewskim namiocie też mowy tylko prawiono rozwlekłe, których konkluzyi nie mogąc się doczekać szlachta, odchodziła znudzona.
— A co? — pytał Talwosz stojący przy Mazurach.
— Wodę warzą panowie! — odparł powracający szlachcic.
Wtem, a było to już pod wieczór, Mazurowie poszeptawszy między sobą, zebrali się do gromady i dosyć nieśmiałemi głosy poczęli wołać: Henryk! Henryk!
Na głos ten zewsząd się zbiegali ciekawi, ale nikt nie poszedł za nim, przebrzmiał bezskutecznie i szaraczki zawstydzeni, że się tak wyrwali nadaremnie, zamilkli.
W innych ziemiach i województwach dnia tego nie odezwano się z nikim jeszcze. Umysły były zaniepokojone i niepewne tego, co czynić.
Nie udało się Mazurom wprawdzie, ale wcale tego do serca nie wzięli. Owszem wesoło im było, że uprzedzili innych.
Jeden do drugiego mówił.
— Jutro hukniemy głośniej. Niech drudzy kogo chcą obwołują, my przy swoim zostaniemy. Królewna tak rozkazała.
Na zamku wiedziano zaraz o wypadku dnia