Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Infantka tom II 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dosia czasem odwracała się z uśmieszkiem dziwnym i odpowiadała mu gorzko.
— Serca ja może nie mam! Nie wiem... albo mi go Bóg nie dał, lub za młodu wyschło. Cóż począć na to? Głowa mi się nie zawraca.
— Ale kiedyś przyjdzie pora, że się serce odezwie — mówił Talwosz — tylko nie dla mnie może, ale dla jakiegoś Żalińskiego, albo jemu podobnego gołowąsa.
— Bądź waszmość spokojny — odpowiadała Dosia. — Nie dam się ja wziąć łatwo.
— A cóż będzie później... później...?
— Na starość? — przerwała Zagłobianka. — A cóż ma być? posiwieję i będę pani mojej służyła jako dziś.
— Ale królewna, Boże nam ją uchowaj, nie wieczna — mówił Talwosz.
— Albo to klasztorów niema dla takich, jak ja, co rodziny nie mają? Pan Bóg im ojcem, a klauzura domem i przytułkiem.
Tak się najczęściej kończyły niefortunne zaloty Talwosza, który wzdychał, ale kochać nie przestawał. Dosia coraz mu się wydawała piękniejszą, nawet w tej żałobie niewdzięcznej, która oprócz grubego kiru, okrywała dwór rodzajem płaszczów z płótna zgrzebnego szarego, obyczajem zdawna przyjętym.
Okrycia te płócienne, nieforemne, doprowa-