Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A dla mnie jasno jak na dłoni, że gdybyś się modlił, to by cię ta słota opuściła. Reszty ja nie tłumaczę, bo nie wszystko się tłumaczy.
Ordyński siadł zadumany.
— Waść się djabła zaparłeś że w niego nie wierzysz, śmiejąc się dodał kapucyn — co za dziw, że dumna sztuka chce się zemścić, to tak jakbyś się waszeć nie ukłonił wielkiemu panu i tyłem się do niego obrócił. Pan Bóg, choć go się co dzień słowy i czynem zapieramy — patiens quia aeternus, a temu graczowi niedaleka może meta, musi się o swój honor upomnieć!
— Ojcze żartujesz sobie ze mnie?
— Śmieję się, prawda, ale kto wie czy żartuję. Mądry nasz wiek w nic wierzyć nie chce w co ojcowie wierzyli, nowe sobie koncypując artykuły, i na czele stawiąc jakiegoś Pana Boga (odpuść Panie) swojej roboty, a dalej cały rzęd inwencji różnych.
— Jakże tu z wami o tem i mówić kochanku? od czego zacząć ludziom starej wiary, co wiele rzeczy i nie pojmujemy i rozbierać nie śmiemy; gdy wy macerujecie każdą rzecz, nie patrząc czy narzędzie, którym robicie swoje analizy bierze materjał czy nie! Słowem, heblujecie wodę i świdrujecie powietrze!
A widząc chmurną twarz gościa swego zakończył:
— Zrób to waćpan dla mnie, a pomódl się też kiedy, popróbuj! Świętą miałeś babkę co cię wychowała, na łożu śmierci woła do ciebie zdaleka prosząc byś nie zapomniał o Bogu — czemuż i dla niej uczynić nie chcesz, co ci przecież zaszkodzić nie może?
Nic nie odpowiedział Ordyński przez fałszywy wstyd