Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I przyjmujesz ich po swojemu, bosaka! — zaśmiał się kapucyn — oj! niepoprawiona natura!
— To z powodu nagniotków, ojcze dobrodzieju.
— Ba! ba! znamy te nagniotki! każdy ma takie nagniotki panie Kasprze, przeszłą razą mi mówiłeś żeś uczynił votum, a teraz...
Kasper spuścił głowę.
— Wstydź bo się waść — dodał cicho staruszek śmiejąc się ciągle — czyż taki do końca nie wydobędziesz się ze szpon tej brzydkiej pasji?
— Cicho jegomościuniu! cicho! — zawołał Kasper przerażony — a nuż moi goście posłyszą, pomyśleć gotowi żem skąpiec a zatem bogaty...
Kapucyn się rozśmiał i usiadł spocząć na zydelku.
— No! to się waści chwali, żeś jak widzę brata przyjął!
— A cóż, musiałem ojcze, i nie mało mnie to kosztować będzie... zrujnują mnie trochę.
— Cicho, nie mów o koszcie i wydatku. A liczysz waść jak ci serce za to płaci! ha? Wstydź się panie Kasprze! a teraz prowadź mnie do Jana, trochę go znam.
Podniósł się staruszek i wyszedł z Kasprem, który szybko wdział buty, do wielkiej izby zajętej przez Jana i Anusię.
— Niech będzie pochwalony — powtórzył na progu — witam was dzieci moje! Stary przyjaciel Sienińskich; mości marszałku coś widzę poznać mię nie chcesz? A ojciec Spirydjon! widzisz. To musi być córka waszecina! Niechże ją Bóg błogosławi!
Anusia przyszła go pocałować w rękę.
— Dobrzeście zrobili żeście tu przyjechali, ot stary pan Kasper trochę odżyje. A cóż w Warszawie my-