Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jęczeli, grożąc że po Wolterze nie powstanie chrześcijaństwo — on sobie z uśmiechem mówił:
— Nie bójcie się, zginie to plugastwo, wszystko przejdzie, a prawda świecić musi. Nie bójcie się o wiarę, lękajcie raczej o siebie.
Zresztą, co wiek ów dla ludzkości przynosił prawd nowych, mimo wiedzy jego, z łona wiary na którą bluźnił, dobytych, to nasz kapucyn przyjmował jako dar Boży, umiejąc rozróżnić w steku myśli niesfornie splątanych, złote pasma idące z góry.
Że nietylko zbrodniarzy nawracał, ale i najzatwardzialszych grzeszników usiłował opamiętywać — często w tym celu odwiedzał takich którym słowo Boże z ust jego potrzebnem mu się zdawało. Za takiego właśnie w grzechu zakutego miał ks. Spirydjon pana Kaspra, a związany z nim będąc od młodu, próbował do ostatka uleczyć go z namiętności brzydkiej, w której z wiekiem brnął co raz głębiej. Często zaglądał do jego mizernej izdebki, często z nim posiedział, a po bytności jego stary ponuro się i smutnie zamyślał.
Zaraz po przyjeździe Anny w dni kilka, zjawił się kapucyn po południu w progu izdebki pana Kaspra, z wesołem:
— Niechże będzie pochwalony...
Obejrzawszy się potem:
— A co tu? u waści najazd jakiś? goście? czyś kogo przyjął w komorne?
— To brat mój Jan — rzekł Kasper całując księdza w rękę i usiłując zakryć bose nogi, za które ksiądz Spirydjon nie raz łajał — kochanych, dobrodzieju, mam gości.