Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbladła, wychudła, a dawny uśmiech rzadko zawitał na usta i to ze łzą splątany; wzrok tylko jeszcze płonął tą siłą serca, której nic dotąd odebrać jej nie mogło.
Jednego wieczora jakoś potrafiła dłużej ojca od snu wstrzymać rozmową i poczęła go rozpytywać, czyby gdzie krewnych nie miał, sądząc, że go jakim wspomnieniem orzeźwi.
— Kto to ubogiemu krewny? — rzekł biedząc się jak miał zwyczaj stary Sieniński — at! niechnoby po sukcessją, znalazłoby się powinowatych na fury.
— Wszakże to siostra mojej matki mieszka o mil kilkanaście, i tej nigdym nie widziała.
— Ba! bo się to lepiej od nas ma, a poco by miała charłaków odwiedzać; poszła za dzierżawcę, teraz już słyszę drugą wioskę kupują.
— Ale twoi krewni, mój ojcze — spytała Anusia — wszakżeś miał podobno brata, wspominałeś mi dawniej o nim.
— Brat ci to jest jeśli nie umarł — rzekł obojętnie dość, stary.
— Gdzież on mieszka? — spytała dziewczyna.
— Mieszkał to on w Warszawie i miał tam swój dworek na Bednarskiej ulicy, ale nie wiem co się z nim teraz dzieje od lat trzech, bo mi znaku życia nie dał.
— Żonaty?
— Nie był żonaty, chybaby to głupstwo zrobił na starość — odparł mrucząc niechętnie dość, Sieniński — żył sobie kawalersko, służył po panach, uciułał grosza dobrego i teraz osiadł na dewocji w stolicy, bo taki przywykł był do ludzi i hałasu.