Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet przez myśl przeszła, jakiś strach go ogarniał, dreszcz przejmował, najeżały się włosy.
W chwili, gdy po raz drugi wiary w djabła się zapierał, odwracając się po za siebie, dla wyszukania ktoby go tak uporczywie pytał, ujrzał w zwierciadle odbite, strasznym wykrzywione śmiechem oblicze szatana, zupełnie podobne do pokonanego na obrazie przez Archanioła ducha ciemności. Była to taż sama twarz ohydna, z uśmiechem szyderstwa, pragnieniem zemsty i niezwyciężoną dumą na czole — ale żywa, poruszająca się i osadzona na plecach istoty, która się w sali znajdować musiała.
W pierwszej chwili nie będąc panem przestrachu, który go ogarnął, podczaszyc krzyknął — wstyd mu jednak było dziecinnej swej bojaźni i wytłumaczył się z tego nagłym bólem w nodze, którą jak mówił, zwichnąć musiał, idąc po nocy, lub wysiadując z karety. Odwrócił się wszakże zaraz szukając do koła postaci, co tak niemiłe a silne uczyniła na nim wrażenie; ale napróżno przebiegł oczyma wszystkich zgromadzonych,, zapuszczał wzrok w kupki najdalsze, nikogo podobnego znaleźć nie mógł. Upokorzony wreszcie, zniechęcony, usiadł na krześle obok Frascatelli, która z uśmiechem dwuznacznym poczęła się wypytywać o jego skaleczoną nogę.
— Nic to, odpowiedział obojętnie ale posępnie, przejdzie ten ból, nie warto nań uważać, wstyd mi tylko mego krzyku.
— Zapić tę sprawę! podał pan jenerał przykładem wskazując jak się duszkiem spełnia kielich.
— Zapijmy, weselej odpowiedział Michał.
— Zdrowie pięknej choć okrutnej Frascatelli!
Ordyński podniósł kielich w górę, ukłonił się tan-