Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie umarli oni — przerwał Wiktor z zapałem. — Zeszli, znikli, ale myśl ich pozostała żywa, mówi do nas. Wszystko co ją zrodziło, co towarzyszyło kolébce, co ją cierniem oplatało, poszło w proch, lecz dzieło ducha stoi niewzruszone. Może, jak Wieczernik Leonarda, poszarpane rozsypać się w kawałki, a jednak ze szczątków ich jeszcze myśl strzeli młodą i gorącą. A ileż to z tych obrazów zrodziło się potomstwa myśli, słów, uczuć i dzieł sztuki!
Razem z gospodynią począł się i Wiktor wpatrywać zkolei w pojedyncze sceny historyi Józefa, w towarzyszące im emblematyczne postacie ugóry, uśmiéchając się z dosyć nieforemnego zużytkowania ścian, z których każdego kawałka chciano korzystać.
Na rozmowie o sztuce zszedł czas do obiadu. Wiktor, zapiérający się imienia artysty, dał dowód, mówiąc z takiém przejęciem o tych freskach, iż nic go tak do życia przywrócić nie zdołało, jak sztuka.
— Pan-bo jesteś, pan musisz być artystą! — odezwała się, do stołu siadając, gospodyni.
Wiktor tak był ożywiony i widokiem obrazów i może cudną twarzą a głosem téj idealnéj istoty, do któréj dziś zbliżyć mu się swobodniéj było wolno, iż o zwykłéj swéj małomówności i trzymaniu się na wodzy zapomniał.
— Być może, iż stworzony zostałem na artystę — odparł. — Czuję to, ilekroć się zbliżam do