Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usłyszawszy głos jego, znajomy dobrze, Wiktor conajprędzéj dokończył ubrania.
Gdy Ferdynand wszedł do pokoju, znalazł go już prawie do wyjścia gotowym.
— Ponieważ mi bardzo szło o to, abyś szanowny pan nam nie skrewił, a lękałem się roztargnienia, zapomnienia, przeszkody jakiéjś, stawiam się więc sam, żeby go zabrać z sobą. Będziemy mieli czas przed obiadem dobrze się freskom przypatrzyć. Mówią że są tego warte. Ja, przyznaję się, nic w nich tak osobliwego nie widzę; kolory mi się wydają szare, wszystko jakieś smutne; lecz inni się nad niemi unoszą.
Wiktor prosił siąść i spocząć trochę, dzień bowiem, choć po burzy, znowu był parny, a przechadzka w téj godzinie nużąca.
— Ja już dziś zbiegałem się dobrze — wesoło odezwał się młodzieniec. — Ale, ale: wiész pan że i ja zostałem zaintrygowany tą artystką, o któréj wczoraj mówiono. Poleciałem jéj szukać do Doriów.
Wiktor się uśmiéchnął.
— I cóż? — zapytał.
— A, widziałem ją — rzekł Ferdynand obojętnie. — Ale z nią to tak, jak z temi freskami. Nie wiem, może jest piękną, tylko nie dla mnie. Słyszałem że hr. August, bo i on i nasze panie (oprócz siostry mojéj) wszystkie się tam znalazły — hr. August powiadał, iż w téj piękności jest wiele stylu i wyrazu. Ja znalazłem ją żółtą,