Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzydka, niepiękna, nie wiem... Twarz ma pełną charakteru, nachmurzoną, jak powiedziałem, tragiczną. Z ust jéj, przysiągłbym, niejeden jęk musiał wyleciéć, niejedno przekleństwo. Słusznego wzrostu, brunetka, oczy czarne, piorunujące. Cóś niezwykle oryginalnego i cóś straszliwie zbolałego.
— Jest to — dodał Wiktor — ktoś, co tu przybył dla studyów, zmuszony może im się poświęcić. Smutna jakaś historya! Odgadnąć można, iż sztuka dla niéj niedawno jeszcze musiała być zabawką, a dziś stała się powołaniem, w braku innego.
— Mówiłeś pan z nią? — zapytała księżna Wiktora.
— Kilka słów zaledwie — odpowiedział zapytany. — Byłem zmuszony przyjść jéj w pomoc, widząc że jest obcą i sama nie potrafi dać sobie rady. Nie zabiérałem właściwie znajomości, bo oddawszy posługę nic nie znaczącą, nie chciałem się narzucać, zwłaszcza gdym postrzegł, że jest drażliwa i nierada, aby się do niéj zbliżano.
— Bardzo słusznie, bardzo rozumnie — odezwała się śmiejąc Ahaswera — iż nie ufa ludziom, a szczególniéj artystom. A pan zupełnie na artystę wyglądasz.
— Na Cygana, niech księżna powié — rzekł, śmiejąc się, Wiktor. — Niestety! Proszę mi wierzyć, żem sobie nie nadał téj fizyognomii. Boleję