Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Że my tu jesteśmy — odezwał się Wiktor szydersko — to się łatwo tłumaczyć daje, bo ja się najczęściéj truję u pięknéj Pepity. Ale pan co tu robisz?
Zarumienił się trochę młodzieniec, lecz natychmiast śmiałość zwykłą odzyskał.
— A gdybym ja, choć wcale nie artysta, chciał także studyować poswojemu piękne rysy panny Pepity?
— Tobyś pan sobie zgóry powinien powiedziéć, że go to studyum tylko do desperacyi doprowadzić może — rzekł Wiktor. — Z ubogiemi dziéwczętami tego rodzaju gra bardzo niebezpieczna. Rodzice mają je na oku, one same téż wymagają nie zalotów i prezentów, ale miłości w całém znaczeniu tego wyrazu, i to na wieki wieków.
Pan Ferdynand, słuchając jedném uchem, oczyma biegał po kątach, czy gdzie Pepity nie zobaczy.
— Ale dlaczegóż mi pan zbójeckie jakieś zamiary przypisujesz względem Pepity? — zapytał.
— Ja tylko ostrzegam z dobrego serca — odparł artysta.
Pepita wchodziła właśnie, niosąc jakąś smażeninę, i zobaczywszy pana Ferdynanda, zarumieniła się, namarszczyła, przybrała minkę dumną i zagniéwaną. Można było z tego posądzać młodzieńca, że już uczynił krok jakiś fałszywy, którym piękne dziéwczę obraził.