Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kimś obdartusem w Colosseum było rzeczą naturalną; ale być za karę zmuszonym wprowadzić go do domu?... Bardzo być może, iż ów podróżny śmiał się w duszy z wielkiego wrażenia, jakie tu zjawieniem się swém wywołał.
— A z kraju dawno pan już? — zapytała nieśmiało księżna, wlepiając w niego oczy.
Panu Wiktorowi brwi się trochę ściągnęły; pomyślał chwilkę i rzekł:
— Niezmiernie dawno, tak dawno, że mi się te lata w wieki przemieniły. Noszę się z tęsknotą po nim i nigdzie jéj zgubić nie mogę. Czasem zdaje mi się na moment jakiś, żem się już pozbył téj nieznośnéj towarzyszki; ale, gdy się najmniéj spodziéwam, we śnie lub na jawie, powraca. Jaka to szkoda, że człowiek nie może się pozbyć siebie i przetworzyć, gdy zechce, na inną istotę.
Uśmiéchnął się gorzko.
— Co do mnie — wtrącił gwałtownie hr. Filip, ostrym swym głosem i intonacyą fałszywą — co do mnie, ja nie pojmuję zupełnie, jak można za granicą tęsknić za krajem naszym i wzdychać do niego. Może to być bardzo ładném, bo wygląda na patryotyzm; ale ja sobie z tego sprawy zdać nie umiem. Przyznaję się, żem kosmopolita.
Gość zmierzył mówiącego błyskiem swych oczów ognistych. Zdawało się że cóś odpowiedziéć zamyśla; ale otworzył tylko usta i... zapił herbatą. Odpowiedź zostawił innym, poczuwszy może, iż z ust jego wyszłaby ona zaostrą.