Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 389.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Błoto było przykrzepłe, gałązki drzew całe w brylantach, trawy, słomki, listki poschłe aż do źdźbła najmniejszego: wszystko w błyszczącym jednakim stroju. Cmentarzyk ze swemi wierzbami i wysokiemi trawami zwiędłemi, połyskiwał od błyszczących lodu igiełek, które aż uśmiech wesela wywoływały na usta Marysi.
— Jakże to ładnie! jakże wesoło! — zawołała — ale jak pusto... Ani ptaszyny, ani wrony, ani sroczki, i wróble nawet moje gdzieś powędrowały pod cieplejszą strzechę.
W istocie na drodze okrytéj grudą świeżą do koła jak zajrzéć, żadnego żywego nie było widać stworzenia, a cisza grobowa! Marysia chwilę popatrzała z progu i zawróciła się do chaty. Matka spała nieporuszona, nieprzebudzona, snem ciągle jednym, niepojętym.
Nadeszło południe, a dziewczę instynktowy jakiś począł przejmować niepokój: podchodziła ku łóżku, przysłuchiwała się, wracała, chodziła głośno, pokaszliwała, chcąc przebudzić matkę, stukała czerpakiem i garnkami, ale nic nie pomogło.
Już się i wieczór zbliżał, a Motruna nie wstawała, nie dawała życia znaku, i noc zapadła znowu,