Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 387.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dokładając do ognia, siedziała z okiem w łoże wlepioném. Nadeszła noc, nic się niezmieniło w chacie.
— Śpi matka! śpi dobrze! — mówiła Marysia — nie trzeba snu jéj przerywać; wątpię, żeby już w nocy jeść chciała.
I odstawiła garnek z krupnikiem, a zaświeciwszy kaganek w glinianéj miseczce, żeby mieć ogień pod ręką, sama cichutko spać się układła, nie rozbierając się nawet, żeby zbyt mocno nie usnąć.
Oczekiwanie, niepokój, przymuszona nieruchomość, tak ją znużyły, że ledwie głowę do pościołki przyłożyła, schwycił ją sen twardy, sen młodości; i dzień zaświtał przez szybki zakopcone, gdy znów otworzyła oczy, żegnając się zdziwiona, jak noc długą jednym tchem przespać mogła.
Pierwsze jéj wejrzenie było na matkę, którą przy blasku dogorywającego kaganka i rannego świtu ujrzała w tém położeniu, co wczoraj: nieruchomą, a dziwnie białą i bladą. Bladość ta pierwéj stopniami przychodząca, nie tyle ją uderzała; teraz świeżemu oku zdawała się przerażającą.
Zbliżyła się powoli na palcach do łóżka, poczęła przysłuchiwać, przyglądać; ale ani tchu, ani drgnienia dobadać nie mogła.