Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 385.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wając go znowu do garnka i przystawiając do ognia, — sen ją lepiéj posili.... a jadło nie uciecze.
Siadła więc na ławie, przyrzuciła gałązek, odsunęła garnek trochę i z oczyma wlepionemi w matkę, dech wstrzymując, by jéj nie przebudzić, przysiadła.
Motruna spała na pozór spokojnie, że ani jéj piersi oddech żywszy nie poruszył, ani drgnieniem żadném nie objawiło się cierpienie; twarz jéj stawała się coraz bledszą, oczy na wpół tylko przymknięte nie zdawały się już patrzéć na córkę, ku której ciągle się wprzód zwracały, a usta dziwnie rozwarte, pozostały nieruchome....
W tym śnie spoczynku, Bóg zesłał jéj odpoczynek wiekuisty — śmierć pożądaną po życiu boleści. Ale dziecię wdowy, które nigdy nie widziało umarłego, nie rozumiało śmierci i radowało się biedne, pozorném matki uspokojeniem.
Spoglądała na łóżko kiedyniekiedy, i bała się ruszyć, by nie przerwać snu błogiego.
— To dobrze — mówiła w duchu Marysia — choroba jéj snem przejdzie, posili się snem matunia, i wstanie mi zdrowa, zdrowiuteńka, wesoła! Taki sen! taki sen! nie pamiętam żebym ją kiedy widziała śpiącą tak głęboko: bywało żebym się ruszyła, to się