Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 321.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pociecha również była przerażająca jak domysł staréj cyganki; ale spojrzawszy na ten wyschły skielet, trudno się było po niéj czego innego spodziewać.
— Ja muszę leciéć, pytać, szukać: może się błąka — zawołała Motruna: — i z dzieckiem na ręku, odepchnąwszy Jagę, która je tymczasem wziąć się podejmowała, puściła się drogą po nad cmentarzem, nie wiedząc dokąd bieży.
Cyganka nie goniła za nią! a ledwie straciwszy z oczu kobiétę, wśliznęła się zaraz do chaty jak wąż, by ją w niebytności gospodyni splondrować. Motruna, którą ścieżka powiodła ku cygańskiemu obozowi, wahała się co ma począć z sobą; ale pomyślawszy potém, że od cyganów coś się dowiedziéć może, i że oni jedni zechcą jéj dopomócdz; skierowała się ku ich namiotowi.
Biedne jéj dziecko rozkołysane biegiem matki, która porzucić go nie mogła, poczęło płakać w drodze, ale cisnąc je tylko do piersi, już się dlań nie zastanowiła Motruna. Nareszcie zobaczyła ognisko cygańskie i spotkała Aprasza niosącego wodę w dwóch wiadrach blaszanych.
— Nie widzieliście Tumrego? — spytała zdyszana.