Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 310.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cię dlań było obojętne, nędza dojadała, Aza zdradziła; na jutro nic nie zostało, prócz śmierci.
I lżéj mu się zrobiło po tém postanowieniu, jak człowiekowi, który płynąc po długiéj burzy na morzu, nareszcie choć brzeg skały zobaczył.
Uśmiechnął się dziko i schwycił za pas czerwony, który już w myśli za stryczek sobie przeznaczał. Byłto wełniany pas, wysnuty i ufarbowany ręką biednéj Motruny — i żona przyszła mu przezeń na pamięć.
— I jéj téż lżéj będzie, rzekł w duchu: bracia ją przyjmą, dwór i gromada, byle cygana niestało, wykarmią sierot dwoje! I ta nie zapłacze po mnie; na cóż żyć, żeby ludziom ciężyć i sobie!
Obejrzał się po niebie i po świecie, a chmurno jakoś było, i wietrzno, i smutno jak w przeddzień śmierci: w mrokach i we mgłach okolica wydawała się pustą i dziką. Już miał odpiąć pas i sięgał poń szukając okiem gałęzi, choć w około czyste rozciągało się pole, gdy żywy krok dał się słyszéć, i z za pagórka wybiegła pędem lecąc Aza.
Tumry aż odskoczył gdy ją postrzegł, i włos mu się najeżył.