Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 277.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na nich długą chwilę; oczy zaiskrzyły jakimś gniewem, wyrzutem, pragnieniem. Podeszła i stanęła, zdawała się wahać, wnijść czy nie; a a w tém blady, wynędzniały wyszedł cygan z sieni; i nie widząc jéj wstrzymał się w progu.
Znać było z jego ruchów, z twarzy i postaci, że nie myślał co robił; wyszedł, bo mu może zabrakło powietrza w izbie, i nie miał czém odetchnąć; stał, bo iść daléj nie czuł potrzeby, i wszystko mu jedno było być tu, lub gdzieindziéj? Ręce opuszczone bezwładnie, obwisła na piersi głowa, rozczochrany włos na niéj, usta wpół otwarte, policzki wybladłe, wzrok zgasły; czyniły go podobnym do chorego, który powstaje z łóżka po ciężkiéj i długiéj boleści.
Aza niespostrzeżona wlepiła w niego oczy ciekawe, i coś jakby radość i litość razem z nich strzeliło. Podeszła jeszcze kroków kilka, a on nie widział jéj jeszcze; wreszcie cień padł na cygana, poczuł że ktoś się zbliża, i powoli, obojętnie, podniósł głowę.
— Tumry! co ci to? — spytała Aza — czyś chory?
— Chory! — odparł cygan.
— Jaga nic mi nie mówiła o twojéj chorobie.