Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 240.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie dados, ja ci nie ciaj: my obcy! Idź jeśli chcesz i gdzie chesz moi mnie nie porzucą.
Cygan zaciął usta, błysnęło mu oko czarne na białku, zamilkł i ustąpił.
Co się tam działo w sercu zrzuconego z panowania wodza, którego władzy ostatnia wybiła godzina z ostatnią nadzieją, to tylko jedna może wiedziała Aza, bo go lepiéj znała od innych. Cały wieczór nieruchomy przesiedział przy ognisku, nie mówiąc słowa, nie dając rozkazów, w postaci jednego z tych królów zwyciężonych, jakich nam stare wystawiają rzeźby w wykopaliskach grodów Azyi i Egiptu. Byłby skonał w téj męczarni, gdyby boleść taka zabić mogła; ale ona dręczy, a żywi i dobywa życie z człowieka, by cierpiał.
Aza wzięła rządy nad gromadą nie zważając na niego; ona rozstawiła wóz, ludzi, sprzęty, rozdała wieczerzę, i jak na wzgardę misę strawy z okrajcem chleba kazała postawić przed tym, któremu dotąd piérwszy kęs i piérwsze należało miejsce. Cyganie zdawali się nie zważać nawet na wczorajszego wodza, i jak chorego lwa, każdy z nich jeźli nie nogą, to słowem bolesném potrącał; bo Aprasz bezsilny, zwyciężony, od téj chwili wodzem być już przestał.